Nocne łowienie leszczy

Pogoda za oknem nie sprzyjała planowaniu długich wypraw wędkarskich. Ciężko jednak całkowicie wyplewić pewne nawyki – przywykłem bowiem do tego, że przynajmniej raz na weekend jadę na ryby. No i stało się… decyzja była bardzo szybka i skutkowała tym, że już kilkanaście minut od jej podjęcia znajdowałem się w drodze na łowisko. Duży spontan, bez wcześniejszego przygotowania. Wyjazd ten dostarczył mi sporo nowej wiedzy i dużą dawkę zaskoczenia.nocne-lowienie-leszczy

 

 

Zacznijmy od początku. Wspomniałem o pogodzie – kilka ostatnich dni to koszmar – mokro, zimno, sennie. Aura mocno mnie męczyła i odebrała ochotę na jakąkolwiek aktywizację. Stąd też sobotnie popołudnie nie wskazywało na to, że jeszcze tego dnia zasiądę na łowisku z kijem w ręku. Około godziny 16 jednak, nie mając planów na dalszą część dnia podjąłem błyskawiczną decyzję – jadę na ryby!

Zapakowałem podstawowe akcesoria i wyruszyłem. Z racji, że nie przygotowywałem się wcześniej do wyjazdu byłem zmuszony odwiedzić sklep wędkarski i nabyć niezbędne „gadżety”. Łowisko, na które zmierzałem bogate było w sporych rozmiarów leszcze, w związku z tym moje zakupy nakierowane były właśnie na ten gatunek ryby. Byłem zmuszony korzystać wyłącznie z kupnych specyfików, w związku z tym moja inwencja była nieco ograniczona. Standardowo – kupiłem pinki, białe robaki, kukurydzę oraz zanętę leszczową.

Po dojechaniu na miejsce okazało się, że moja najlepsza miejscówka jest już zajęta. Na szczęście dobrze znałem łowisko, więc szybko wróciłem do samochodu i udałem się na inne stanowisko. Tym razem również nie miałem szczęścia. Cóż, pretensje mogłem mieć tylko do siebie – wystarczyło wcześniej wpaść na genialny pomysł wędkowania, a już od kilkunastu minut przygotowywałbym się do holów zdobytych leszczy. W poszukiwaniu odpowiedniego miejsca krążyłem jeszcze dobre pół godziny. Pogoda była coraz gorsza i entuzjazm systematycznie opadał. Ostatecznie rozłożyłem się w miejscu, w którym wcześniej nie wędkowałem.

Leszcze w środku lata delikatnie zaczynają żerować coraz głębiej łowiska, oddalając się od brzegu. W tym miejscu niestety dna nie znałem, więc ciężko było przewidzieć na jaką odległość zarzucać. Lubię nowe doświadczenia, więc długo się nie zastanawiałem i po rozłożeniu sprzętu zacząłem przygotowywać zanętę. Gotową paszę wymieszałem dodatkowo z białymi robakami, pinkami oraz kukurydzą. Tak przygotowaną zanętę wrzucałem ochoczo do wody. Zanęciłem więcej niż zwykle, bowiem miejscówka ta wyglądała na nieeksploatowaną, a więc i nie nęconą.

Łowiłem z gruntu, rzecz jasna na dwie wędki. Na jednej stosowałem wyłącznie białe robaki lub kukurydzę. Na drugiej niezmiennie założona była kanapka – białe robaki + pinki. Zaraz po pierwszym zarzucie wyszło słoneczko – no, nagroda za wytrwałość pomyślałem. Było delikatnie po godzinie 18, a więc przede mną jeszcze cały wieczór i cała noc wędkowania. Początkowo badając tę część łowiska szukałem odpowiedniego miejsca do zarzutu oraz systematycznie nęcąc. Muszę też dodać, że nie nastawiałem się tylko i wyłącznie na leszcza – generalnie akwen ten jest bardzo „karpiowaty”, więc spodziewałem się również emocji związanych z innymi gatunkami.

Pierwsze 2 godziny emocji jednak nie dostarczały. Całe szczęście, że pogoda się nieco poprawiła i wyglądało na to, że noc będzie sucha. To jednak marne pocieszenie. Do tego na wyprawę wybrałem się sam, więc po kilku godzinach bezrybia zacząłem wątpić w sukces. Do głowy przyszedł mi nawet pomysł szybkiego spakowania się i podjechania na inne, blisko położone łowisko. Było już jednak zbyt późno na takie ruchy, a dodatkowo do wody wpakowałem już sporo swojej zanęty – może da to efekty?

Około północy sygnalizator wydał z siebie pierwszy dźwięk! Zaczęło się?! No właśnie, zaczęło… tylko co? Sygnalizator rzeczywiście zapiszczał, jednak zrobił to tylko jeden raz. Emocje szybko opadły, powróciłem do oczekiwania. Po kilku minut ponownie piszczenie. Znów tylko jeden, krótki sygnał, tym razem pochodzący z drugiego  zestawu. Pomyślałem, że coś musi być na rzeczy i obserwowałem z zaciekawieniem sytuację. A powtarzała się ona kilka razy. Minęło kilkanaście minut i zapadła cisza. Zacząłem żałować, że nie zdecydowałem się na szybkie zacięcie po usłyszeniu tego krótkiego sygnału.

Mijały godziny, kompletnie nic się nie działo. Nie traciłem nadziei, bowiem najładniejsze leszcze w swoim życiu łapałem nad ranem. Delikatnie przed godziną 6 sygnalizatory ponownie zaczęły przypominać o swoim istnieniu. Robiły to w taki sam sposób jak wcześniej – krótkie, zdecydowane piszczenie. W ciągu kilkunastu minut sytuacja powtarzała się kilka razy, na dwóch zestawach. Nie wyglądało to jak jedno, rozłożone w czasie branie. Moja cierpliwość zaczęła się kończyć i postanowiłem po jednym z „piknięć” szybko zaciąć. Jak postanowiłem tak zrobiłem – sygnał, zacięcie… nie ma ryby. Prób wykonałem kilka i zrezygnowany, a jednocześnie zainteresowany cały czas zacinałem. Czekanie w tym przypadku wydawało mi się bez sensu, bowiem nic nie  zapowiadało tego, by miały pojawić się bardziej zdecydowane brania.

Na zegarku zbliżała się godzina 7, sygnalizatory wariowały jak wcześniej, a ja co jakiś czas próbowałem zacinać. I w końcu się udało! Na zestawie z „kanapką” zatrzepotał mały leszczyk. Był to dla mnie jasny sygnał – sygnalizatory dają mi do zrozumienia, że moje zestawy są otoczone przez małe sztuki, które próbują skubać moją przynętę. Już wcześniej wpadłem na to, że tak może być, jednak na jednym zestawie używałem małego haczyka, z którym powinien poradzić sobie każdy leszcz.

Tego typu „dziubanie” trwało jeszcze długo – dopiero po godzinie 9 sytuacja się lekko uspokoiła. W tym czasie złapałem kilka małych leszczy. Żaden z nich nie chciał jednak zdradzić tajemnicy zaczepiania mojej przynęty i wszystkie oczywiście wróciły do wody. Nie chciałem dalej brać udziału w tej zabawie – pisk sygnalizatorów, który do tej pory był dla mnie ukojeniem stawał się irytujący. Wolałem również nie kaleczyć małych osobników. Założyłem w obu zestawach większe haczyki i zarzuciłem w nieco inne miejsce. Niestety nie udało mi się tam złapać żadnej ryby.

Podsumowując – wyjazd oceniam jako bardzo dobry pod względem nowości, jaką jest dla mnie „dziubanie leszczy”. Wiele razy łowiłem ten gatunek ryby, jednak nigdy nie spotkałem się z czymś podobnym, a już na pewno nie na tak dużą skalę. Myślę, że w najbliższym czasie udam się w tą samą miejscówkę i zbadam sprawę jeszcze bardziej gruntownie.

Odpowiedz na ten artykuł

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Kontakt

Masz pytania? Wątpliwości? Propozycje współpracy? Napisz do nas - odpowiemy.

Sending

© Podbierak.pl, Serwis Wędkarsko Turystyczny od 2004 roku.

Przejdź do paska narzędzi